Karmazynowa Tajlandia…

Karmazynowa Tajlandia…

…no moze nie do konca karmazynowa. Raczej czerwona. Jak rak we wrzatku…

Tak sie wlasnie wyglada jak sie zbagatelizuje tutejsze slonce. Nawet jesli jest pochmurny dzien. Tak wlasnie wygladam od niedzieli…

Do tej pory sprawdzilem trzy metody. Po pierwsze masaz z olejkiem z aloesu. Przyjemne dopoki nie masuje sie czesci spalonej, wtedy boli. Masaz stop to niezla jazda. Zaluje ze w Chinach nie poszedlem na taki godzinny…

Druga rzecz to specjalny krem. Cholera wie czy dziala czy nie. Specjalnie roznicy nie widze.

Trzecia to jogurt naturalny. Dziala najlepiej z tych wszystkich.

Tak czy siak od trzech dni nie bardzo sie ruszam. Skonczylem juz ksiazke „Prowadzil nas los” o parze polskich autostopowiczow, ktorzy objechali swiat. Swietna sprawa. Ksiazka tez fajna.

Wczoraj wieczorem zrobilismy wypad do restauracji – pol godzinna jazda po ciemku skuterem to swietna sprawa dla spalonej skory. Restauracja mala. Mozna by powiedziec ze rodzinna. Prowadzi ja Wloszka, ktora we Wloszech byla kucharka. Przyjechala tutaj i zalozyla knajpe. W menu glownie makarony. Robi je recznie, na zapleczu. Jedzenie pyszne. Do tego kieliszek czerwonego wina. Dookola restauracji cisza i spokoj. Wieczor, cykady. Nic tylko wziac drugi kieliszek wina, rozciagnac hamak i sie porzadnie zrelaksowac pod rozgwiezdzonym niebem.

Related posts