Warszawa, Helsinki, Szanghaj

Warszawa, Helsinki, Szanghaj

Wyladowalem i zalogowalem sie do hostelu. Wyglada niezle – maly pokoik z lozkiem na zaimprowizowanym pieterku. Jakby tu jeszcze kuchnia byla, to by byla calkiem fajna kawalerka.

Pisze na szybko, za chwile wychodze na miasto – zanim adrenalina zniknie i zasne na siedzaco. Pozniej zaktualizuje wpis.


Aktualizacja.

Troche odespalem. Szanghaj jest gigantyczny. Ale po kolei.


Na lotnisku w Warszawie jak zawsze odgrzewany w mikrofali schabowy, ktory jest zimny po 5 minutach. Spod szyldu Sami Swoi.

Pozniej samolot i spanie.


W Helsinkach zalogowalem sie do hotelu, zrzucilem graty i poszedlem do loungu. Po drodze spotkalem K-Paxa, pozniej dolaczyla reszta chlopakow z roboty oraz ich znajoma – Gabriela. Zaczelo sie… Skonczylo sie o 4 nad ranem. Sniadanie umowione na 8:20 wiec trzeba bylo spac szybko. Rano jedna kawa, druga kawa. Pozniej trzecia kawa ze znajoma i wyjazd do biura, pogadac troche z ludzmi z ktorymi sie pracowalo, zjesc obiad. Szybko zlecialo. Po chwili byla trzecia i trzeba bylo sie zbierac na lotnisko. Helsinki to fajne miasto…


Na lotnisku remont – w Helsinkach ciagle cos remontuja. Ludzi do samolotu pelno. O dziwo „zaokretowanie” przebieglo bardzo sprawnie. Po chwili wszyscy juz siedzieli i slychac bylo tylko trzaskanie zamykanych lukow bagazowych. Trzaskaly i trzaskaly – duzy samolot.

Start inny niz te ktore mialem do tej pory. W malym samolocie przyspieszenie jest spore, ale krotko. Tutaj bylo delikatnie, w sumie sie go nie czulo dopoki nie chcialo sie ruszyc glowa w przod samolotu. Wtedy dostawalo sie informacje zwrotna: cos ta Twoja glowa strasznie ciezka.

Po godzinie lotu na wschod bylo juz ciemno. Spalem moze ze trzy godziny lacznie. Ciagle sie ktos krecil – a to do kibelka, a to pracownicy Finnaira. No i te fotele niewygodne, pomimo ze nikt kolo mnie nie siedzial i mialem dwa do dyspozycji.

Gdyby nie swiatla w kabinie mozna by podziwiac gwiazdy, bylo ich naprawde duzo. Ladnie widoczne, tylko kabina odbija sie w szybie. Ale widzialem jedna spadajaca. Zapomnialem o zyczeniu.


W Szanghaju na lotnisku pusto. Moze dlatego ze byla dopiero 7:30. Boja sie grypy – poustawiali bramki, w ktorych przy pomocy kamer (pewnie termowizyjnych) sprawdzaja temperature przylatujacych. Wszyscy pracownicy w maskach.

Zostalo tylko sprawdzenie paszportu i wizy – w moim przypadku zajal sie tym bardzo dokladny policjant. Pod lupa sprawdzal czy wiza jest prawdziwa. Na sali pelno ludzi w kolejce. Duszno, goraco. Udalo sie – jednak wiza prawdziwa. Odebralem plecak, przypialem do niego wszystko co sie da i wychodze.

Swoja droga w ogole nie umiem sie do plecaka pakowac. Do torby podroznej mozna wszystko w sumie wrzucic – pozniej jest do tego latwy dostep. W plecaku trzeba ulozyc w odpowiedniej kolejnosci. No i zostalo mi w rekach pelno gratow – dopiero jak je przywiazalem to sie dalo jako tako chodzic.

Acha, i jakbyscie kiedys jechali na taka wycieczke, to w zyciu nie bierzcie laptopa. Przynajmniej nie w osobnym plecaku. A najlepiej kupcie sobie jakiegos super malego albo netbooka. Ja z tym moim polazilem moze ze trzy godziny i mialem go dosc. Ciezki jak diabli.


Z lotniska Maglev. Fajny. Chociaz szalu nie robi. Ale w sumie nie wiem czego sie spodziewalem – teleportacji? Hiperprzestrzeni? Nic z tych rzeczy.

Na peron wpuszczaja dopiero jak pociag juz stoi i wysiedli wszyscy poprzedni pasazerowie. Wsiada sie – pociag jak pociag. W srodku czysto, sa specjalne szafki na bagaze. Rusza bardzo delikatnie. W ogole sie tego nie czuje. Dopiero jak sie spojrzy na licznik to widac ze pedzi jak Strus Pedziwiatr. No i mijanka z innym skladem jest ciekawa. Cos jak mijanka dwoch normalnych pociagow, tylko „uderzenie” jest ze 3 razy glosniejsze i koncowe nastepuje w kilkanascie sekund po poczatkowym. Zeby wyjsc ze stacji docelowej trzeba oddac bilet – pamiatki nie bedzie.


Pozniej juz tylko metro – chwilowa walka z kupieniem biletu. W metrze czysto, szybko. Jakis 10 minutowy spacer do hostelu i moglem zrzucic toboly. Zmeczenie mnie dopadlo – bardziej fizyczne (od dzwigania) niz senne. Adrenalina jednak czyni cuda. Szybki prysznic i na miasto.


A na miescie – zachod. Pewnie przesadzam.

Pelno wysokosciowcow. Szerokie ulice. Asfalt lepszy niz w Polsce. Samochodow masa, rowniez tych lepszych. Wszyscy trabia, jezdza bardziej jak chca niz jak mowia przepisy. Pieszy musi uwazac. Co chwile klaksony. Motocyklisci to juz zupelnie robia co chca. Ludzie robia sobie zdjecia na przejsciach dla pieszych. Autobusy nie zatrzymuja sie przed nikim. Jest inaczej.

Duzo turystow w miescie. Rowniez z Azji. Po pewnym czasie nad miastem zaczyna unosic sie jakas taka blizej nieokreslona mgla. Moze to smog. Nie wiem.

Okazuje sie ze w 2010 w Szanghaju bedzie Expo, wiec gdzie sie czlowiek nie spojrzy tam plac budowy.


Po jakichs trzech, czterech godzinach lazenia przyszla pora na jedzenie. Tutaj spora niespodzianka – okazuje sie ze Chinczycy przygotowuja jedzenie z koscmi/oscmi. Prawie kazdy kawalek kurczaka mial jakas kosc. Utrudnialo to mocno najedzenie sie. Chociaz sama potrawa byla dobra.


A po jedzeniu to juz tylko jedno mialem w glowie. Spac.


Na razie tylko tyle zdjec. Jak dorwe sie do lepszego lacza, albo bede mial dluzsza chwile, to wrzuce kolejne.


Sunset from a plane


Maglev on platform

 

Shanghai's downtown

 

View on Shanghai from 88th floor

 

View on Shanghai from 88th floor

Related posts